Punkta do listów Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego.
1. Próbuję ogarnąć tę Polskę z lat 50-tych, która wyłania się z listów Iwaszkiewicza. Jaka ona była, jacy byli ludzie? Jak rzeczywistość, moralność, opinia społeczna wtedy, mają się do Polski naszej, współczesnej? Dziś w Polsce być sobą wydaje się niezwykle trudne… Na każdy temat trzeba mieć opinię i jasno opowiadać się po stronie białej albo czarnej; wydaje się też jakbyśmy dopiero co zrzucali zasłonę moralności katolickiej, tematów tabu i pruderii. A wtedy? Gdzie ksenofobia, gdzie uprzedzenia, gdzie polaryzacja opinii? Czytając listy wydaje się, jakby 60 lat temu można było po prostu być sobą (zaledwie parę wzmianek o “wstydzie” lub “co ludzie powiedzą”), jakby można było być takim innym, takim wrażliwym…
2. A może od zawsze tak było, i tak jest też dziś, że w swoich własnych mikrokosmosach jesteśmy sobą, żyjemy popełniając głupstwa i szaleństwa, daleko nam do postaw zaaprobowanych moralnie, a opinia publiczna, która wydawałoby się takie postawy szykanuje, choć istnieje, to jest tworem sztucznym. Nasi bliscy, nasi przyjaciele, ludzie z sąsiedztwa, wszyscy są w jakiś sposób “nienormalni”. Tak wtedy, jak i teraz, żyjemy sobie, a opinia o tym, “co przystoi” sobie? Życie we wszystkich tych mikroskopowych wszechświatów, naszych własnych światów, toczy się swoim biegiem i ogólny rys społeczny nijak ma się, jako całość, do naszych codziennych dni, przyjaciół, namiętności, miłości.
3. Fascynują mnie te relacje, ta wrażliwość, uczucia, ta miłość, czy pożądanie. A jeszcze bardziej fascynują mnie osoby trzecie pojawiające się raz po raz w listach, zawiłe powiązania, układy relacje tak do głębi przyjacielskie , a czasem jedynie erotyczne. I oczywiście kobiety w tym wszystkim, Hania (Anna Iwaszkiewicz), Halina, Nika, Lidka… z dziećmi, z mężami, z kochankami mężów? Nie umiem zbudować sobie tych postaci w głowie, jakby nie miały prawa istnieć, a przecież były.
4. Cóż za doskonały opis miłości, z góry “niespełnionej” (a co to jest spełnienie?), z marginesu, na drugim planie, choć przesłaniającej cały świat. Miłości niełatwej, rozrywanej na strzępy, ale niesłabnącej, nie “racjonalizującej się”, nie stygnącej, a wręcz przeciwnie. Uczucie, a wraz z nim namiętność, tak silne, że nie boi się śmieszności, zakazów, tego , że “nie wypada”, albo “nie wolno”, ale tworzy własną, trzecią rzeczywistość. Potrafi wznieść się ponad zazdrość i chęć “posiadania”, choć te uczucia są bezustannie obecne, kroczą ramię w ramię z poświęceniem, oddaniem, rozpaczą i zgodą. Zgodą na wszystko.
5. Kto kiedykolwiek kochał tak szalenie, miłością niełatwą, miłością do “niełatwego” człowieka, ten zrozumie. I w każdym zdaniu, każdym uniesieniu, każdym zawodzie — siebie odnajdzie.
6. I na koniec, a raczej “po końcu”, prawdy wychodzą na jaw i niczym nie da się już zmydlić oczu. Wyłania się obraz dramatyczny, żałosny, rozpaczliwy. Uświadamia się sobie własną ślepotę, każdą interpretację sfałszowaną na własną korzyść, byle nie dopuścić bolesnej prawdy w czystej postaci, zażenowanie, upokorzenie, żal i wstręt. I pytanie, czy to wszystko, co się czuło, było kłamstwem, bo na kłamstwie oparte?