Także mieszkamy na klifie. Wszyscy już o tym wiedzą, bo w kółko to powtarzam. Obserwujemy więc sobie z balkonu fale, żaglówki, statki i wschody słońca, a nocą to księżyc obserwuje nas. Kilka razy udało nam się “towarzyszyć” wielorybom w ich corocznych migracjach, raz mieliśmy szczęście zauważyć stado delfinów tuż pod naszym blokiem, a pewnej soboty emocji dostarczyło nam dwóch śmiałków, którzy rozpięli slack pomiędzy klifami i próbowali swoich sił 30 m ponad kipielą.
Obserwujemy też rybaków, którzy upodobali sobie rock fishing i wyszukują najniebezpieczniejsze półki i wyłomy skalne, by złapać tę swoją rybę z oceanu targanego falami, roztrzaskującymi się o skały, które już oberwały się z klifu i runęły do wody.
– O chyba ma branie! woła S. obserwujący rybaków od jakiegoś czasu. Podchodzę do skraju balkonu. Rzeczywiście kołowrotek obraca się w równym tempie, gdy rybak przykuca, by ustabilizować swoją pozycję. Trwa to dłuższą chwilę, bo przecież jeśli na końcu żyłki rzeczywiście coś jest, to trzeba to wciągnąć ponad 30 m w górę klifu. W końcu jest – złapana ryba pobłyskuje srebrzyście w porannym słońcu.
Gdy tak obserwujemy całą akcję, zastanawiam się , czy w takich momentach bardziej życzę im dobrego połowu, czy tego, by przeżyli.
* * *
To, co powyżej napisałam w poniedziałek. Wielkanocny. Jest sobota, godz. 23. Od ponad godziny zawieszony przed naszym balkonem śmigłowiec patroluje klif. Metr po metrze. 4 silne reflektory oświetlają ściany klifu i taflę oceanu.
Z początku nie zwróciliśmy uwagi na odgłos helikoptera za oknami, przyzwyczajeni, że policyjny śmigłowiec patrolujący wybrzeże podlatuje tak blisko naszego bloku, że spokojnie możemy pomachać załodze i dostrzec, czy odpowiadają nam uśmiechem. Z reguły jednak dzieje się to w soboty przed południem.
Kiedy odgłos helikoptera nie oddalał się , wyszliśmy na balkon, by w ciemności dostrzec, że to jednak nie jest znana nam policyjna maszyna, ale potężny wojskowy śmigłowiec zawieszony niemal na wysokości klifu i niemal na wyciągniecie ręki. Drugi, nieco mniejszy, zataczał koła wokół łodzi, która wyposażona w równie silne światła, patrolowała miejsca, gdzie fale rozbijają się o skały.
Jest północ. Nie wiemy, kogo szukają. Stoję na balkonie zaciskając pięści i wpatruję się w czarną wodę, po której przesuwają się zielonkawe plamy, w miejscach, gdzie pada światło reflektorów. Zaciskam pięści mocniej i mocniej, może jednak niczego nie znajdą. Może czyjś mąż, albo tato wróci dziś do domu, tylko trochę później niż zwykle.