W górach jest wszystko, co kocham. O tęsknocie.

“Tęsknisz za domem?” pytają. Oczywiście, że tęsknię. Za domem, za Polską, za rodziną, za przyjaciółmi. Tęsknię za swojskością, za językiem, w którym rozumie się więcej niż wypowiadane słowa, za swobodą wyrażania się i za zrozumieniem, kiedy w ostateczności rzuci się soczystą kurwą. Tęsknię za tym, że mogę po prostu wejść do księgarni i kupić książkę PO POLSKU. Tęsknię agilą, za ulicami, które się zna na pamięć i tym, że ma się to niezachwiane poczucie stabilności świata, bo 4-ką zawsze dojedzie się do Hali Ludowej.

Tęsknoty te da się jednak “przegadać”, “przemyśleć”, “przeżyć” przeżywaniem dnia codziennego albo przygód. Da się złagodzić logiką i kontrargumentem, że dokonało się w życiu wyborów, że coś za coś, że nie można mieć wszystkiego, że bilety do Polski na wrzesień już kupione i nie mazgaj się, bo mieszkasz na klifie i w Australii fajnie (i na ogół ciepło) jest.

Właściwie dopiero po zamieszkaniu nad oceanem uświadomiłam sobie, że jestem, choć tak po prawdzie to mieszczuchem, ale jednak człowiekim gór. Podczas obu wizyt w Polsce zabierałam S. w góry, tak, jak Tato zabierał nas przez całe życie. Była to dla mnie najnaturalniejsza rzecz, jaką się robi, gdy ma się trochę wolnego i mieszka na Dolnym Śląsku.

Tato był prawdziwym człowiekiem gór. Kiedy byłam bardzo mała, pamiętam 2-tygodniowe sesje, kiedy znikał, a ja, w głębi mojego małego serduszka, cieszyłam się i zacierałam małe rączki, bo wiedziałam, że na pewno wróci z jakąś niespodzianką. Zawsze przywoził mi, a potem nam, prezenty wracając w wypraw w góry. Pamiętam, że kiedy widziałam go wieczorami robiącego pompki w sypialni oznaczało to, że wyjazd w góry się zbliża. Na długo przed tym zanim nauczyłam się napisać poprawnie własne imię, wiedziałam, że najpiękniej w górach jest jesienią, jak przygotować buty na wędrówkę, co spakować do plecaka i jak czytać mapy. W zasadzie czego, jak czego, ale map wszelkiej maści zawsze było w naszym domu pełno.

Było też pełno książek. Pierwszą “prawdziwą” książką, jaką przeczytałam w całości był “Doktor Dolittle i jego zwierzęta” (lektura w pierwszej klasie podstawówki!). Po każdym przeczytanym rozdziale siadaliśmy razem z Tatą w pokoju, zamykaliśmy drzwi i miałam mu opowiadać, co się w danym fragmencie wydarzyło. Denerwowałam się tylko za pierwszym razem, potem uwielbiałam te momenty, kiedy mogłam własnymi słowami opowiedzieć o świecie, który zaczynałam poznawać. Miała to być moja pierwsza (i najlepsza) lekcja czytania ze zrozumieniem, a także publicznych wypowiedzi. Dla mnie jednak to były ekscytujące chwile, kiedy Tato, na codzień milczący, surowy, a nawet groźny, stawał się towarzyszem przygód i kompanem w dyskusji. Wtedy też z zazdrością obserwowałam, jak jego zakładka przemieszcza się przez książkę znaczniej szybciej niż moja. I tak już zostało: przez lata, co dwa – trzy tygodnie tachałyśmy w siostrą stosy książek z biblioteki, które robiły rundkę po domu. Po przeczytaniu przez nas, książki lądowały z drugą zakładką na parapecie obok fotela Taty.

Tato zawsze był małomówny, silny, od podejmowania decyzji, nigdy nie dał mi, ani nikomu, prowadzić swojego samochodu i potrafił wszystko. Podobno, kiedy się dorasta, rodzic z bohatera, “który wszystko wie i wszytko potrafi” staje się normalnym człowiekiem. Choć Tato z czasem też stał się dla mnie człowiekiem, z całym pakietem dobrych i złych cech, to nadal potrafił WSZYSTKO i w wielu aspektach wyprzedzał swoją epokę. Kiedy nastąpił pierwszy atak, próbowałam utrzymać to silne ciało rzucające się w drgawkach i patrzyłam, jak tężeje, bo nie może złapać oddechu. Już w szpitalu, po podaniu leków, kiedy wszystko się nieco uspokoiło, Tato powiedział, że następnego dnia o 15tej mają wymienić w aucie klocki hamulcowe. “Będziesz musiała się tym zająć”. Nigdy nie usłyszałam od Taty, że we mnie wierzy, choć w wielu momentach tego potrzebowałam, ale wtedy w szpitalu, o 3 nad ranem, to było najdosadniejsze “wiem, że sobie poradzisz”, o jakie mogłabym prosić.

Od tamtej pory tato wielokrotnie przebywał w szpitalu. Ja w tym czasie zerwałam więzadło i czekały mnie dwie operacje kolana. Jedna z dziewczynek trenujących w naszej grupie capoeira dała mi gumkę recepturkę w kształcie dinozaura “na szczęście, żeby udało się naprawić nogę”. Taka była wtedy moda wśród dzieciaków, na zbieranie gumek o różnych kształtach. Założyłam tego dinozaura na rękę i przekazywaliśmy sobie potem tę gumkę z Tatą na zmianę, przy moich i jego operacjach, tak na szczęście.

Dyplom magisterski kończyłam w szpitalu. Rozkładałam laptopa na małym stoliku w pokoju Taty i rysowałam rzuty, przekroje, modelowałam 3D, i dowiadywałam się, jak to tak naprawdę powinno działać, żeby dało się zbudować. Na obronie byłam sama, o kulach, tuż po artroskopii kolana. Mama się spóźniła, bo jechała ze szpitala i utknęła w korkach. Po obronie pojechałyśmy z powrotem do Taty i w szpitalnej kawiarence jedliśmy lody, by uczcić koniec moich studiów. Tato nigdy nie powiedział mi, że jest ze mnie dumny, a ja wiem, że całe życie podświadomie robiłam wszystko, by to usłyszeć. Kiedy przyniosłam dyplom, Tato leżał w domu, już nie mógł chodzić i miał trudności z wymową. Trzymał go w tej ręce, którą mógł jeszcze władać i się rozpłakał. Tato był budowlańcem, a ja już oficjalnie mgr. inż. arch. Był dumny. Jedną z moich wizytówek z pracy trzymał na parapecie, przy którym kiedyś stał jego fotel, a teraz specjalne łóżko, i pokazywał ją każdemu kto odwiedzał nas w domu.

Dzień przed swoimi 50-tymi urodzinami, Tato, który nigdy nie dzielił się swoimi myślami (do głosu dochodziły zawsze jedynie decyzje) powiedział patrząc w szpitalne okno: “No to teraz wszystko się skończyło”. Nie, odpowiedziałam zdecydowanym głosem, wcale, że nie. Opiekowałeś się nami przez 25 lat, teraz jest zmiana. Przynajmniej przez kolejne 25 lat my się będziemy Tobą opiekować. Wg mnie to uczciwy podział, dodałam z uśmiechem.
Potem wyszłam z pokoju, osunęłam się na podłogę na korytarzu i przesiedziałam tak 2 godziny płacząc rękaw. Pielęgniarki na Borowskiej, uprzejmie udawały, że mnie nie widzą, za co jestem im wdzięczna do dziś.

Tato zmarł po 9 miesiącach choroby, która powoli odbierała mu człowieczeństwo: władzę w lewej ręce, potem stopniowo w całym ciele, możliwość samodzielnego jedzenia, mowy, aż w końcu oddychania. Było to najtrudniejsze 9 miesięcy naszego życia. Było i nadal pozostaje najpiękniejszymi 9 miesiącami mojego życia. Chciałabym tylko znaleźć sposób, by któregoś dnia umieć opowiedzieć moim dzieciom, że miałyby najlepszego dziadka pod słońcem, gdyby tylko gumowe dinozaury mogły przynosić szczęście.

Tej zimy też byliśmy w górach. W trakcie jednej z wypraw przypomniałam sobie, jak miałam 14 lat i podczas któregoś z wyjazdów wakacyjnych, dotarliśmy z o. Bielem na szczyt jako pierwsi. Czekając na resztę grupy, siedzieliśmy opierając się plecami o siebie i patrzyliśmy na rozpościerający się poniżej krajobraz. Powiedział wtedy, ni to do mnie, ni to do siebie: “Tu, na szczycie, wieje wiatr i wiesz, że to wszytko ma sens, bo to Duch Boży lata ponad górami i układa wszystkie sprawy na tym świecie”.
Tej zimy okazało się, że noszę w sobie jeszcze jedną tęsknotę, nieukojoną, taką, co ściska za gardło i nie da się jej ani przełknąć, ani “przetłumaczyć” samemu sobie. To tęsknota za górami, bo tam najbardziej czuć ducha Taty.

04.03.2017.

161224-04523
Karpacz 2016
161230-04644
Śnieżnik 2016
161230-04651
Śnieżnik 2016
161230-04672
Śnieżnik 2016
161230-04678
Śnieżnik 2016
161230-04699
Śnieżnik 2016
161230-04705
Śnieżnik 2016
161230-04711
Śnieżnik 2016
161231-04735
Szczeliniec 2016
161231-04736
Szczeliniec 2016
161231-04770
Szczeliniec 2016

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s