Godzina 21.30, usiadłam na dachu z paczką kabanosów 200g za $5.20 w promocji i paczką papierosów mentolowych, co to mi je dobry człowiek z Polski razem z czerwoną herbatą i krówkami przywiózł. Nie, nie palę papierosów, jem regularnie trzy zdrowe posiłki dziennie z dodatkowym bananem przed treningiem rano, chodzę spać przed 23 i uprawiam aktywności fizyczne. Papieros to jedynie atrybut, jak to kiedyś, dawno temu, mądry Huzarski, po nie pamiętam już którym kieliszku śliwowicy, w środku nocy, we wrocławskich Schodach Do Nikąd, zauważył. Atrybut taki sam, jak kowbojski kapelusz dla małego chłopca. Każdy z nas potrzebuje czasem takiego atrybutu i tak jak mały chłopiec z kapeluszem na głowie, przestaje płakać, bo przecież kowboje nie płaczą.
Usiadłam więc na dachu z kabanosami i papierosem, widok przecież mam niezgorszy, w końcu mieszkam na 14 piętrze w centrum Sydney. Przychodzą bowiem takie wieczory, kiedy nie ma dokąd pójść, więc najlepiej wdrapać się na dach, gdzie już tylko światła wieżowców i nietoperze. Pokochałam to miasto za wiele rzeczy, ale chyba najbardziej za pachnące drzewa eukaliptusowe i te nietoperze, których jest wszędzie pełno, nawet w centrum. Można by oczywiście w zamian wziąć kąpiel z bąbelkami, świecami i czerwonym winem, ale w takie wieczory, to najchętniej człowiek by wsiadł w agilę i pojechał na drugi koniec Wrocławia, na Opatowice. Albo napisał do Lubowieckiej, czy przypadkiem nie kończy zmiany w Kerfie i wracając nie wpadłaby na Blacharską na fajkę. Albo pojechał na Pereca, w dresie i bez makijażu. Albo napiłby się nalewki cioci Warchołowej. Albo poszedł na spacer na Saperów, bo tam mógłby posiedzieć 5 minut, albo i całą noc, a rano dostałby czysty podkoszulek z Kapitanem Ameryką i skarpetki, choć nieco za duże bo rozmiar Kubkowy na 206 cm wzrostu. Albo zadzwonił do ulubionej Matki Polki ze Ślusarskiej, czy położyła już dziecko i męża spać i nie chciałaby się przejść na spacer. Albo obejrzał po raz 56 “Potwory i spółka” z Uhowcem.
Ja jedynie mogłam posiedzieć na dachu z głową ciężką od spraw, z którymi trzeba będzie się zmierzyć na tym drugim końcu świata, a potem wrócić do mieszkania, wziąć prysznic z mydłem Aesop, bo choć drogie, to ładnie pachnie i dobrze zaprojektowane mają opakowania i wnętrza sklepów firmowych i powiedzieć sobie, jak za każdym razem “suck it up, princess”. I tak kochasz to, gdzie jesteś. Nie wiesz, gdzie będziesz za miesiąc.
Zatem bywa i tak… 😉
LikeLike