Udział biora: Mama, Pan Szklarz, czerwone listwy szklane typu decor, felo.
Jako, że była mowa o remoncie, to pragnę nadmienić, że trwa on nadal. Czyli wszystko w najlepszym porząsiu: jak to remonty mają w swej naturze – nie kończą się nigdy. Sukcesem jednak jest to, że na ścianie mamy już trochę płytek, a w sercach ufność, że rury pod nimi są całe i zdrowe. Wymyśliła więc JA i podsunęła Mamie MEJ pomysł kolorystyczny oparty na szarości, graficie oraz czerwonych szklanych listwach typu decor. Listeweczki te, raptem 1,5 cm szerokie, okazały się niewdzięcznym materiałem do przycinania na placu budowy i trzeba było z nimi do szklarza.
– Kiedyś, pamiętam, koło Twojego żłobka był szklarz, co nam te drzwiczki do szafki przycinał… – zastanowiła się Mama. No cóż, młoda to ja jestem, ale gdzie nam dziś do czasów mojego żłobkowania? Ku memu zaskoczeniu jednak, wujek Google znalazł zakład szklarski we wspomnianej okolicy, a w słuchawce, po wybraniu podanego numeru, usłyszałam:
– Pani kochana, a to na pewno szklane, nie ceramiczne…? No, byle dziś do 16tej przyjechać, a jak nie to jutro między dziesiątą a pierwsza, da radę?
Trzy czerwone listeweczki pod pachę, w czerwone autko, a po zaparkowaniu, w podwórkową bramę, po schodkach, przez zaniedbane wnętrze kwartału, ze schodków, przez coś, co kiedyś było trawnikiem, za winkiel i tak oto znalazłyśmy Pana Szklarza, o czym poinformował nas ręcznie wymalowany farba olejną napis na ścianie kamienicy. Wewnątrz, zgodnie z moimi wyobrażeniami, zastałyśmy starszego pana, pochylonego nad zabrudzonym zeszytem z tabelkami wyrysowanymi długopisem. W skupieniu zapisywał jakieś tajemne rozliczenia, posiłkując się wielkim, prostokatnym kalkulatorem.
– Dzień dobry, dzwoniłam do Pana jakaś chwilę temu, ja z tymi szklanymi…
– Momencik, momencik.
Po chwili Pan Szklarz wstał, rzucił okiem na to co tam ze sobą przyniosłyśmy i mówi:
– No to chodźmy na warsztat, bo Panie pewnie by od ręki chciały. Zobaczymy, co tu mój diamencik poradzi… A co, sami nie mogli przyciąć? Narzędzi nie mają? Ale ja uprzedzam, gwarancji materiałowej to ja nie dam, żeby potem nie było, jak coś nie tak popęka… Teraz to takie te, jak to tam się teraz nazywa, dekory robią, że to nie wiadomo co to. No ja się postaram, ale mówię, że ze szkłem to delikatna sprawa, proszę tu położyć, tu jest miarka… jak Pani ma na imię? Ela? No, ja jestem Paweł, 82 lata mam. To Pani Ela tu mi pomierzy i wystabilizuje… widzi Pani, ta baza to musi się tutaj oprzeć, żeby dokładnie wyszło… ile tam? 42,8 cm? No, ale trzeba doliczyć 3 mm na diament. Teraz pędzelkiem i pyk. Proszę sprawdzić, czy równo. Następna ile? …widzę, że z Pani to techniczny pomocnik porządny. Co? Że po Tacie? No to bardzo pięknie.
Po przycięciu wszystkich 6 kawałków, co trwało niecałe 10 minut, pytamy uprzejmie, ile się za taką usługę należy.
– Aj, dadzą Panie na piwko i będziemy kwita, w końcu i Pani Ela pomagała przy robocie.
Niezwykłe to było doświadczenie: otworzyć stare drzwi z firanką na gumce, znaleźć się w pomieszczeniu pełnym szkieł i luster we wszystkich rozmiarach świata, trzeszczącym starym radiem z wyciąganą anteną i na wysłużonym wielkim stole pokrytym delikatną tkaniną, która nie ma prawa zrobić rysy na najcieńszym odłamku szkła, wymiarować i przycinać kolorowe szkiełka z Panem Pawłem, który i beze mnie, i bez mojej miarki, na oko, oceniał odległość i przykładał kątownik dokładnie na 23,4 cm, 39,7 lub 7,3 cm, małym diamentowym nożykiem odkrajając idealnie równe fragmenty.