Udział biorą: szklana tafla, Głos pilnujący porządku, felo.
Oglądając dziś z zaciekawieniem ekspozycję dzieł sztuki współczesnej we wrocławskim Muzeum Narodowym, natknęłam się na prezentację audiowizualną pokazującą mlaskające usta i wyginający się język (cokolwiek autor miał na myśli). Puszczana była z rzutnika umieszczonego pod sufitem, a wyświetlana na okrągłej białej płaszczyźnie przymocowanej do szklanej tafli. Owa tafla zamocowana w podłodze i suficie stanowiła wolnostojący element w przestrzeni sali (przynajmniej 1,5 m od tylnej ściany). Obejrzałam sobie taflę szklaną dookoła. Tak, to była naprawdę całkiem fajna szklana tafla. I niemal od razu usłyszałam z drugiego końca sali:
“Proszę nie zaglądać za… to!”
W artystycznej ekstazie wolno mi łazić pośród woskowych cipek dyndających na sznurkach wokół mojej głowy i czytać w opisie, że jest to “komentarz egzystencjalny operujący ekspresją wyolbrzymioną do granic patosu” oraz “symbolizuje – być może – proporcje ludzkiej egzystencjalnej przytomności” (ach, contemporary art, ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie… !), ale nie wolno mi oglądać kawałka szkła z drugiej strony. Ot co.
Btw, nigdy nie przestanie mnie zadziwiać fakt, że we wszystkich niemal muzeach cisza jest arcyobligatoryjna i wszechobecna, a każdy głębszy oddech zamrażany jest morderczym spojrzeniem „pani salowej”, ale drewniane podłogi skrzypią tak przeraźliwie, że człowiek nie jest w stanie słyszeć własnych myśli.